Po sali gimnastycznej mknęły pociągi. Miniaturowe. Modelarze z całej Polski wiernie odtworzyli nawet najmniejsze detale. Lokomotywę i wagony pomniejszyli 87 i 120 razy, a godzinę skrócili do 10 minut
Sosnowiecka stacja Kazimierz Górniczy wygląda jak prawdziwa. Na torach czekają na odjazd pociągi osobowe i pospieszne, a także towarowe z węglem. Składy w kolejarskiej czapce odprawia Michał Koziak, na co dzień student automatyki z Sosnowca. Najpierw łączy się przez specjalny telefon i zapowiada odjazd do Żelistrzewa. - Wszystko jak na prawdziwej kolei. Mamy rozkład i musimy się go trzymać - zaznacza Koziak. - Choć w praktyce takie połączenie jest niemożliwe. Żelistrzewo to wioska na Kaszubach - wyjaśnia po chwili.
Pociągi w miniaturze, ale czas biegnie szybciej. Tutaj jedna godzina to tylko 10 minut, więc punktualność jest w cenie. Ale zdarzają się też wpadki takie jak na PKP. - Nie śpijcie tam. Mamy już 15 minut spóźnienia. Ludzie się niecierpliwą - krzyczy do słuchawki zdenerwowany dyspozytor ruchu. I nie chodzi wcale o pasażerów. Na stacjach czekają wprawdzie ludzie, ale to tylko pieczołowicie odtworzone figurki. 87 razy mniejsze od widzów, którzy tłumnie ściągnęli do sali gimnastycznej w sosnowieckim Zespole Szkół Technicznych i Licealnych.
A było co podziwiać. Malutkie pociągi co chwilę mkną przez zbudowane z drutu i gąbki lasy, mijają pieczołowicie odtworzone budynki dworców i wiadukty. Gdzieś obok przejeżdża trabant, maszeruje oddział wojska, pasą się krowy, a dzieci puszczają latawce.
Jadwiga Barańska przyjechała z 6-letnim Łukaszem z Bytomia: - Tak mi dziurę wiercił w brzuchu, że nie miałam wyjścia. Łukasz po obejrzeniu makiet miał już gotowy plan rozbudowy własnego domowego taboru. - Na pewno będę potrzebował parowozu - przekonywał mamę. Ale kolejki robiły wrażenie nie tylko na najmłodszych. Pan Henryk, emeryt, zachwycał się odgłosami, które wydawały modele. - Jak prawdziwe pociągi, a wiem, co mówię, bo mój ojciec był kolejarzem. Myśmy takich zabawek nie mieli - wzdycha.
- To efekt długich miesięcy pracy. Kompletowanie sprzętu, malowanie składów, a potem montaż całej makiety - opowiada Tomasz Czapik, jeden z maszynistów, a także... wykładowca historii na Uniwersytecie Śląskim.
Pod torami kryje się plątanina kabli i elektronicznych urządzeń. Tak, żeby wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Makieta to wspólna praca kilkunastu osób, które przyjechały z całej Polski. Każdy pracował nad swoim odcinkiem.
- Przeważnie zaczyna się tak samo, od pierwszej kolejki, którą się dostaje w dzieciństwie. To wciąga. Człowiek chce kłaść coraz dłuższe tory i puszczać coraz to nowe pociągi - opowiada Andrzej Barski z Siemianowic, który razem z synem przywiózł część makiety TT (skala 1:120). Tu pociągi są jeszcze mniejsze. - Mniejsze pociągi, więcej dłubania - żartują. U Barskich budowanie kolejowego świata w miniaturze to już rodzinna tradycja. - Dziadek w czasie wojny był na robotach w Niemczech. Wrócił stamtąd z pierwszą kolejką. Teraz prowadzimy rodzinny sklep z modelami - opowiada Barski.
W niedzielny wieczór ogromne makiety znów trafiły do pudeł. Będą musiały poczekać na kolejny zlot. - To jedyna okazja, żeby wszystko zmontować. Normalnie nie mamy miejsca - wzdychają pasjonaci kolejek.
za:
http://inforail.pl/text.php?from=mail&id=16610